niedziela, 4 lipca 2010

HISTORIA UDOMOWIENIA KONI

"Milion lat przed narodzeniem człowieka pasły się na rozległych pustych równinach. Najpierw
 poznały człowieka jako myśliwego, bo nim zaczął wykorzystywać je do pracy, zabijał dla mięsa. 
Ich przymierze z człowiekiem do dziś jest kruche, bowiem strachu, który zasialiśmy w 
ich sercach nie da się usunąć. Odkąd w neolicie człowiek po raz pierwszy dosiadł konia,
 byli ludzie, którzy to rozumieli. Umieli wejrzeć w dusze zwierzęcia i zaleczyć jej rany. 
Szeptali do niespokojnych uszu tajemnicze zaklęcia, nazywano ich więc zaklinaczami."

Prawdopodobnie po epoce lodowcowej istniały w sumie cztery typy pierwotnych koni, 

które dały początek wszystkim współczesnym rasom - od muskularnych koni pociągowych 
do szybkich i smukłych wierzchowców wyścigowych.
 


Pierwsze relacje koń-człowiek nie miały w sobie nic poetyckiego: prawdopodobnie pierwotni
 ludzie podążali za stadami koni, zabijając je dla pożywienia. I pewnie dość szybko człowiek 
zorientował się, że podróżowanie na końskim grzbecie zapewnia większą szybkość i lepszy
 punkt widzenia w czasie polowań. Przypuszcza się, że udomowienia konia dokonano 
ostatecznie na Dalekim Wschodzie - prawdopodobnie uczynili to Chińczycy lub Hindusi.
 Potem było już 'z górki' - w zasadzie wszystkie starożytne ludy Starego Świata 
w mniejszym lub większym stopniu opanowały sztukę jeździecką. Jednak nie 
wszędzie ta umiejętność była doceniana - w starożytnym Egipcie na przykład
 konie wykorzystywano jako zwierzęta pociągowe, przydatne podczas wojny
 i polowań, zaś jazdę konną uważano za coś nadającego się jedynie dla niewolników
 i posługaczy. W innych krajach koń cieszył się jednak zasłużonym szacunkiem
 i był bardzo cenionym zwierzęciem, o czym może świadczyć fakt, że z upodobaniem
 wybijano jego wizerunek na monetach.


Handel sprawił, że w miarę

 ekspansji cywilizacji konie
 rozpowszechniły się na całym
 świecie. W końcu, za 


























sprawą hiszpańskiego 
konkwistadora Ferdynanda 
Corteza, trafiły też do Ameryki
 - lądu, na którym istniały
 przez miliony lat, lecz 
nie dotrwały do czasów 
współczesnych. Stado Corteza
 liczyło zaledwie jedenaście ogierów, pięć klaczy i jednego niedorostka, ale to właśnie
 z tych kilkunastu wytrzymałych koni zrodziły się sławne wielomilionowe stada mustangów. 
Jazdę konną szybko opanowali Indianie, którzy przecież nie znali wcześniej koni i początkowo
 nawet się ich bali. Odtąd mustang stał się nierozerwalnie związany z krajobrazem prerii 
Ameryki Północnej.


Choć słowo mestango oznacza po hiszpańsku dzikość, to jednak mustangi nie są właściwie 
dzikimi końmi, lecz, podobnie jak francuskie konie Camargue czy australijskie Brumby - końmi 
zdziczałymi, które raz udomowione przez człowieka, powróciły do życia na wolności. Jedynym 
żyjącym do dziś prawdziwie dzikim koniem jest koń Przewalskiego (Equus przewalskii). Został
 on odkryty w końcu ubiegłego stulecia przez rosyjskiego badacza, Nikołaja Przewalskiego. 
Sądzi się, że koń ten pozostał niezmieniony od epoki lodowcowej. Niewielkie stada koni 
Przewalskiego wciąż bytują w Azji Centralnej. Przez pewien czas sądzono, że koń ten
 został już wytępiony w naturze i że aktualna populacja ogranicza się do 
egzemplarzy przebywających w ogrodach zoologicznych. W wyniku intensywnych 
działań fundacji na rzecz ochrony zagrożonych gatunków znowu można je podziwiać 
pasące się na stepach Mongolii, jednak ich hodowla w zoo jest nadal ściśle ewidencjonowana.
 Innym pierwotnym koniem był tarpan (Equus gmenali), swego czasu bardzo 
pospolity w Europie, lecz bezpowrotnie wytrzebiony około roku 1880 (próbą 
odzyskania tarpana jest wyhodowana w Polsce rasa konik polski).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz